Jechać? Nie jechać? Oczywiście, że: jechać! Mała, wieczorna rundka. Jezdnia miejscami sucha, miejscami wilgotna od warstewki solanki. Hamulce już od jakiegoś czasu robią za spowalniacze, jazda prawie à la mors. :) Trzeba się wziąć w końcu za ten serwis...
Na poboczu starej szosy coś zajaśniało w świetle lampki – jakby kotek zwinięty w "oponkę". Pewnie potrącony... Ale może jednak żywy? Zawracam i szukam białego futerka. Piękny, dorodny, biały kot z szaro-burą łatą na grzbiecie. Nie żyje.
Kierowco, uważaj na życie Braci Mniejszych. Rowerzysto, nie wahaj się – zatrzymaj się, zaniż średnią – może życie jeszcze tli się. Możesz pomóc!
Ha! Widać efekty wieloletniego treningu "stójek" na światłach. :)
Co do hamulców – twierdzę, że najlepsza nauka jazdy, czy to rowerem, czy samochodem, to jazda bez hamowania. Niekoniecznie bez hamulców, ;) Choć dawno temu, gdy w aucie padły mi uszczelki pompy hamulcowej, wróciłem do domu na ręcznym. Zanim zdobyłem reperaturkę minęło może ze trzy tygodnie. Dałem radę bez hamowania*. :)
W rowerach też zawsze miałem raczej spowalniacze. Jedne z lepszych, klasycznych hamulców, zerżniętych jota w jotę z Mafac''a, miałem w Jaguarze.
Odpowiadam tak późno, bo dopiero dzisiaj stanąłem na nogi, po poważnej niedyspozycji spowodowanej spożyciem produktu kupionego w sklepie, którego nazwa zaczyna się na literę "D"! :/
Już po tytule poczułem się wywołany do tablicy. ;)) Czego by o mnie nie mówić, to dzięki moim prędkościom jadę bezpieczniej. A że nie hamuję, to niczego nie zmienia - wszystko da się ominąć. ;)
PS. ale średnią 0,36 km/h to nawet pełzające morsy przekraczają. ;)) Gratuluję dobrego balansu, dla mnie to ciut za wolno. ;))