Brak możliwości wypadu na rower w ciągu dnia, zaowocował całkiem suchą wycieczką wieczorem. Bezdeszczowe okienko było nagrodą za cierpliwość. Na początku jechało się całkiem fajnie, ale przerwa w rowerowaniu, przypominała o sobie w postaci średniej średniej. W dodatku na ostatnich dziesięciu kilometrach "wiatr twarzowy" uparł się, żeby nadmuchać w twarz ile wlezie :) I tak powstała szumiąca "prawie czterdziestka" na powitanie Nowego Roku.
Mini zakupy na ostatnią chwilę. Na trasie mijane zabudowania oświetlone oszalałymi, ruchomymi gwiazdkami, tabuny jelonków w ogrodach. Cóż, poziom estetyki wciąż w wieku przedszkolnym... Mogło by być ładnie, a jest jak jest.
Jechać? Nie jechać? Oczywiście, że: jechać! Mała, wieczorna rundka. Jezdnia miejscami sucha, miejscami wilgotna od warstewki solanki. Hamulce już od jakiegoś czasu robią za spowalniacze, jazda prawie à la mors. :) Trzeba się wziąć w końcu za ten serwis...
Na poboczu starej szosy coś zajaśniało w świetle lampki – jakby kotek zwinięty w "oponkę". Pewnie potrącony... Ale może jednak żywy? Zawracam i szukam białego futerka. Piękny, dorodny, biały kot z szaro-burą łatą na grzbiecie. Nie żyje.
Kierowco, uważaj na życie Braci Mniejszych. Rowerzysto, nie wahaj się – zatrzymaj się, zaniż średnią – może życie jeszcze tli się. Możesz pomóc!
Nie można tak po prostu usiąść i wciągać. Już sama temperatura tego dnia była jak marzenie – wystarczyło jeszcze tylko trochę się pokręcić. Spełniających swoje marzenia – prócz dwóch szosowców z poczerwieniałymi twarzami – jak na lekarstwo. W końcu można już było wciągnąć kopytka.